Ewan McGregor ma na swoim aktorskim koncie wiele ról. Ja jednak chyba już na stałe zapamiętam go z roli Obi-Wana Kenobiego w Gwiezdnych Wojnach. Stanowczo wyróżnia się on na tle obsady prequeli i w trylogii daje z siebie wszystko cudownie ukazując przemianę Kenobiego z padawana po mistrza Jedi. Myślę, że wielu chętnie zobaczyłoby go ponownie w roli Obi-Wana np. w antologii. Miejmy nadzieję, że się doczekamy, bo byłoby to coś świetnego.
Ewan od dziecka myślał o aktorstwie, a za wzór brał sobie swojego wuja Dennisa Lawsona. Co ciekawe w pewnym momencie rozważał zakończenie swojej kariery, gdyż uznał, że nigdy nie dorówna Danielowi Day-lewisowi, którego był wielkim fanem. Na szczęście porzucił ten pomysł. Oprócz tego McGregor jest też człowiekiem, który aktywnie działa w Unicef pomagając ludziom.
Ewan McGregor ma dystans do filmowej kariery. Nie mierzy sukcesu w
dolarach. Stać go na wyznanie: - Teraz rzadko mi się zdarza, żebym
zagrał w wielkich przebojach kasowych.
Roztacza wokół siebie aurę prawdziwej gwiazdy, ma w dorobku 53 filmy, ale uważa, że dziś bardzo trudno jest odnieść sukces w Hollywood.
Ewan McGregor spóźnia się na wywiad godzinę, przyjeżdża dużym czarnym motocyklem, ubrany jak Marlon Brando w 1953 r. - prosty T-shirt, kurtka motocyklowa, błękitne jeansy. Z kaskiem w ręku wchodzi po schodach do najmodniejszego klubu w zachodnim Hollywood. Wszystkie spojrzenia kierują się na niego.
Przedstawiam się i wtedy następuje transformacja z dzikiego w skruszonego uczniaka. Bardzo, bardzo przeprasza. Mówi, że to do niego nie podobne, by kazać komuś na siebie czekać. Po prostu zapomniał na śmierć.
Jego przeprosiny niegwiazdorskie i rozbrajające. Kto wie, co naprawdę sobie myśli, ale w ten słoneczny poranek w Los Angeles jest wzorem czarującej skruchy. Wybiera cichy stolik z widokiem na Hollywood Hills, zamawia czarną kawę i pochyla się, chętny do rozmowy. Ma nadzwyczajne oczy: nieodgadnione błękitnozielone klejnoty. W wieku 42 lat widać u niego zaledwie kilka siwych włosów. Jego twarz często rozjaśnia ten charakterystyczny, triumfujący, łobuzerski uśmiech, zakotwiczony w mocno zarysowanej szczęce.
Przyjechał z domu - "małego hiszpańsko-kalifornijskiego domku" - położonego nad morzem w okolicach Santa Monica, gdzie spędzał czas ze swoimi czterema córkami. Przeniósł się tu z Londynu pięć lat temu, niesiony "naiwnym wyobrażeniem, że ludzie wciąż kręcą filmy w Hollywood". - Ale tu się już tego nie robi - wyjaśnia.
Jego ton zdradza, że ironiczny dystans jest według niego najzdrowszą postawą wobec tego, co nazywa "biznesowym końcem tego biznesu". W dzisiejszych czasach hollywoodzkie filmy kręci się tam, gdzie są największe zwolnienia podatkowe, w takich miejscach jak Georgia, Teksas czy Australia - tłumaczy. Tam są wszyscy twórczy ludzie. W Los Angeles zostali już tylko finansiści. W Fabryce Snów aktorów ocenia się w kategoriach pieniędzy, szereguje według wpływów kasowych z ostatniego filmu. - To może być bardzo brutalne - mówi McGregor. - Jesteś kropką na wykresie. To nie jest miłe uczucie. Mimo to podoba mu się w Los Angeles. To miasto jest jego zdaniem niesprawiedliwie oczerniane. Nie można dać się zwieść "lipnej medialnej wersji LA" - przekonuje. "Wszyscy myślą, że tu są tylko imprezy. W rzeczywistości jest tu bardzo podmiejska atmosfera". Poza tym "kiedy jesteś ojcem, życie kręci się wokół dzieci".
Jest jednak aktorem, który promuje film. Wcześniej tego ranka wysyłał gratulacyjne SMS-y do Meryl Streep i Julii Roberts, które grały z nim w jego ostatnim filmie.
"Sierpień w hrabstwie Osage" opiera się na sztuce Tracy'ego Lettsa, który zdobył za nią nagrodę Pulitzera. Streep gra Violet Weston, złośliwą, uzależnioną od lekarstw matronę, która zmaga się z rakiem. Jej dysfunkcjonalna rodzina przyjeżdża do niej, gdy znika jej mąż.
Julia Roberts stanowi kontrast dla Streep, gra Barbarę, córkę Violet. McGregor wciela się w postać nieco oddalonego męża Barbary, Billa, który pozostaje na uboczu - słaby mężczyzna w kobiecym świecie. Pytam go, jak pracowało mu się z dwiema kobietami alfa.
McGregor wolałby myśleć o tym filmie jako o dziele zespołowym. Ale być może nieuchronnie, zważywszy na to, że spotykamy się w sezonie nagród filmowych, rozmowa kieruje się w stronę aktorskiej wirtuozerii Meryl Streep. - Oczywiście, wiesz już wcześniej, jaką ma reputację, że jest jedną z najwspanialszych aktorek. Ale dopiero na planie widzisz, jaką olbrzymią pracę z tekstem musiała wykonać - mówi.
- Każdą kwestię miała przemyślaną. A to cię uczy pokory; po kilku pierwszych scenach z nią jesteś oszołomiony. Myślisz: "K…wa, oto ktoś, kto robi to jak należy".
Zastanawiam się, czy posiadanie czterech córek (McGregor jest żonaty z Evą Mavrakis, francuską scenografką, został ojcem w wieku 25 lat) sprawiło, że jest bardziej wrażliwy na obcesowy sposób traktowania kobiet przez Hollywood? - Taaa… - mówi trochę niepewnie. - Ale to nie jest jak jakaś misja czy coś z mojej strony.
Przerywa, a potem wyznaje: - Tak naprawdę to nie mam zdania w tej kwestii. To dość otrzeźwiająca myśl, ale McGregor jest już z nami dobrych parę lat. Pierwszą szansę uzyskał w 1993 r., gdy zagrał młodego urzędnika w brytyjskim ministerstwie wojny w serialu telewizyjnym Dennisa Pottera "Szminka na twoim kołnierzyku". Rok później pojawił się w czarnej komedii "Płytki grób", reżyserskim debiucie Danny'ego Boyle'a.
W 1996 r. na ekrany wszedł "Trainspotting", kolejny film Boyle'a, który stał się hitem. McGregor wcielił się w charyzmatycznego narkomana Marka Rentona. "Od czasu Daniela Day-Lewisa i Gary'ego Oldmana Wielka Brytania nie wydała takiego kameleona" - pisał wtedy "New York Times".
"Producenci i reżyserzy mówią, że McGregor ma w sobie tę nieuchwytną cechę prawdziwego gwiazdora; niektórzy uważają, że jest najbardziej interesującym szkockim aktorem od czasu Seana Connery'ego".
W następnych latach pojawiły się sugestie, że McGregor z trudem panuje nad alkoholizmem. W końcu aktor rzucił picie. - Zabierało mi zbyt dużo czasu - tłumaczy.
Zyskał też reputację aktora, który często rozbiera się na ekranie, ale teraz, gdy osiągnął wiek średni, rzadziej mu się to zdarza. - Ostatnio mój penis jest na emeryturze; oczywiście, w filmach - dodaje z uśmiechem.
Dorastał w Crieff, w Perthshire w Szkocji, z poczuciem aktorskiego powołania. Gdy inni w jego wieku zachwycali się kreskówkami z Tomem i Jerrym, Ewan był oczarowany Jamesem Stewartem. Miał 9 lat, gdy oznajmił wujowi, aktorowi Denisowi Lawsonowi, że pójdzie w jego ślady.
Ojciec Ewana był nauczycielem wychowania fizycznego, a matka pracowała z dziećmi specjalnej troski. Natomiast wujek Denis był niesamowicie egzotyczny. Między innymi grał Wedge'a Antillesa w pierwotnej trylogii Gwiezdnych Wojen. - W latach 70. wujek przyjeżdżał do Crieff z Londynu, z piórami we włosach, z koralikami - mówi McGregor. - Zawsze chciałem być aktorem, chciałem być taki jak on.
W wieku 18 lat wyjechał ze Szkocji, aby studiować w Guildhall School of Music and Drama w Londynie. Wszystko układało się wspaniale, ale do czasu. W 2000 r. Boyle odrzucił McGregora i wybrał Leonardo DiCaprio do głównej roli w "Niebiańskiej plaży", adaptacji powieści Alexa Garlanda. Zamiany aktorów dokonano w ostatniej chwili. DiCaprio był większą gwiazdą, a to znaczyło, że gwarantuje większy budżet.
McGregor przyznaje, że ciężko to przeżył. - Tak, pokłóciliśmy się [z Boylem] - wspomina. - Byłem rozczarowany; komunikacja między nami była fatalna".
Czy sądzi, że znów będzie pracował z Boylem? - Mam nadzieję, że tak, naprawdę. Krążą pogłoski, że ma powstać dalszy ciąg "Trainspotting". Czy jest w kontakcie z Boylem? - Nie… ale właściwie nigdy nie utrzymywaliśmy kontaktu. Mieliśmy relację zawodową, ale nie pisywaliśmy do siebie maili. Ale nie ma powodu, żebyśmy nie mogli znowu pracować razem.
W tamtym czasie McGregor był bliski załamania. Nie czyta gazet, jest zbyt wrażliwy na krytykę. Pamięta jak w 2001 r. premierę "Moulin Rouge" w Londynie "niemal zrujnował" mu dziennikarz, który przedrzeźniał jego amerykański akcent w innym filmie.
Ta wrażliwość wydaje się trochę uzasadniona. Bo gdy robi się przegląd
kariery McGregora, to przypomina się teza, że dobrym aktorom też
zdarzają się złe filmy. Jego największy sukces kasowy - rola Obi-Wana
Kenobiego w prequelach do "Gwiezdnych wojen" - nabrał gorzkiego smaku,
gdy filmy zjechała krytyka. Przez pewien czas wydawało się, że McGregor
czuje się dobrze tylko podczas wyprawy motocyklowej dookoła świata, jaką
odbył z przyjacielem Charley'em Boormanem, przedstawionej w filmie
dokumentalnym "Long Way Round".
Mimo to większość nadal wychwala go pod niebiosa. "To zadowolony człowiek, ze słońcem na plecach, który raźno idzie do przodu" - pisał "Observer" w 2011 r. Rok później "The Times" nazwał go "supergwiazdą… błyszczącą i uśmiechniętą".
Dzisiaj jednak można mieć trochę inne odczucie. Nie chodzi o to, że nie
odnosi fantastycznych sukcesów: ma w dorobku 53 filmy. Tego lata pojawi
się w niskobudżetowym westernie "Jane Got a Gun", w której gra też
Natalie Portman. Kręci teraz "Mortdecai", film o skoku na bank z Johnnym
Deppem i Gwyneth Paltrow.
Nie, tu raczej chodzi o to, że McGregor nie chce już mierzyć sukcesu w dolarach i centach - to sprawia, że wygląda na faceta, który ma coś do powiedzenia. Wspomina "Debiutantów", nieco dziwną, słodką i sympatyczną historię miłosną, w której zagrał u boku Christophera Plummera w 2010 r. - Ten film nie odniósł takiego sukcesu, na jaki liczono, ale to nie zmienia tego, co o nim sądzę. Jest to jedna z rzeczy, z których jestem najbardziej dumny. Patrzy smutno, ale tylko przez krótką chwilę. - Tak to już jest. Teraz bardzo rzadko mi się zdarza, żebym się znalazł w wielkich przebojach kasowych.
Tłumaczenie: Witold Turopolski