niedziela, 1 stycznia 2017

Moje wrażenia po spin - offie Rogue One UWAGA SPOILERY!

O spin - offie Łotr1 głośno było już od dawna, wszyscy wspólnie odliczaliśmy do momentu, aż w końcu na ekranach kin zobaczymy zmagania Rebeliantów przeciwko złowrogiemu Imperium Galaktycznemu próbującego zawładnąć całą Galaktyką. Dzisiaj zapraszam Was na moje przemyślenia o najnowszym spin - offie, którego niektórzy mogli zobaczyć już dobre dwa tygodnie temu, ale z kilku powodów ja mogłam zobaczyć go dopiero niedawno. Zaznaczam, że w tym poście pojawiają się spoilery, za które z góry przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Chciałam napisać dwa osobne posty ze spoilerami i bez, ale zorientowałam się, że raczej nie zdążę tak więc zapraszam do czytania.

 UWAGA SPOILERY!


Bez wątpienia Rogue One poszerzył horyzonty uniwersum Gwiezdnych Wojen i przetarł szlaki innym spin - offom, gdyż takowe są planowane. Wielu fanów miało wątpliwości co do Łotra 1, gdyż pozostał im jeszcze niedosyt po ,,Przebudzeniu Mocy" i obawiali się, że spin - off okaże się być jeszcze gorszy niż siódmy epizod. Sama uważam, że większych zarzutów co do Łotra mieć nie mogą, bo w przeciwieństwie do nostalgii z ,,Przebudzenia...", z ekranu Łotra, Gwiezdne Wojny, aż kipią i krzyczą. Ale porównywanie Rogue One z VII epizodem zostawmy, bo uważam to za zbędne i zajmijmy się tym czym mamy się zająć. 

Łotr 1 to historia pokazana z zupełnie innej perspektywy, innej od tej, którą dotychczas znaliśmy. Jest to Galaktyka, a raczej konflikt pomiędzy Rebelią a Imperium widziany oczyma Rebeliantów, którzy odegrali wielką rolę i to w pewnym sensie dzięki ich działaniom możemy w ogóle mówić o ,,Nowej Nadziei", ,,Imperium kontratakuje" czy ,,Powrocie Jedi". I Łotr 1 idealnie wpasowuje się nie tylko w całą sagę, ale przede wszystkim w Starą Trylogię. Rogue One to zespolenie pomiędzy ,,Zemstą Sithów" a ,,Nową Nadzieją", dzięki któremu mogliśmy dowiedzieć się, że wykradniecie planów Gwiazdy Śmierci nie było od tak proste, lecz wymagało szeregu skomplikowanych działań, w czasie których swoje życie oddało tak wielu ludzi.

Właśnie, trudno opisać to jak bohatersko swoje życie poświęcili Rebelianci dla innych istot, a jednym słowem całej Galaktyki. Działając w zespole pokazali jak wielka siła tkwi w nawet kilku osobach, którzy łączą siły i walczą w imię wolności. Idealnie działania te podkreślają dobrze znane nam słowa Jyn Erso "Rebelia to bunt, prawda?", a trafne byłoby również dodanie, że bunt i nadzieja, która stale przewija się na ustach Rebeliantów. W tej całej grupie, którą widzieliśmy nie ma jednej osoby, która stanowiłaby kręgosłup całej grupy. Wszystkie postacie, które zjednoczyły swoje siły, stały się filarami akcji wykradnięcia planów. I chociaż mogliśmy się spodziewać takiego obrotu sprawy, a tym bardziej zakończenia, to do samego końca utożsamialiśmy się z bohaterami i mieliśmy nadzieję na powodzenie akcji, która wbrew niektórym przekonaniom, miała sens.

Aktorzy wcielający się w głównych bohaterów zostali idealnie obsadzeni w rolach. Felicity Jones wcielająca się w Jyn Erso, która jak widzieliśmy na początku filmu musiała szybciej dorosnąć, fenomenalnie pokazała odwagę i upór bohaterki. Takiego buntowniczego charakteru potrzebowała właśnie Rebelia, aby zrobić krok naprzód. Cassian Andor, w którego wciela się Diego Luna, świetnie odegrał kapitana, który za maską odwagi i buntu, skrywa uczuciowość i cierpienie, bo jak dowiadujemy się w pewnym momencie, przeszłość miał równie trudną co Jyn, a Rebelia jest dla niego wszystkim i będzie walczyć za nią do ostatniego tchu. Jyn i Cassian idealnie działają w duecie. Ostatnia scena z nimi, kiedy razem giną patrząc śmierci w oczy jest momentem, gdy zamyka się pewien rozdział w historii Rebelii, bo to właśnie dzięki niej walczyli w imię wolności i razem zginęli. 







W spin - offie zobaczyliśmy jeszcze jeden duet, który niejednokrotnie wywoływał na mojej twarzy uśmiech. Chodzi oczywiście o Chirruta Îmwe i Baze Malbusa. Uważam, że Donnie Yen za rolę Chirruta na prawdę powinien dostać jakąś nagrodę, gdyż to w jaki sposób wcielił się w mnicha, przerasta wszelkie pojęcie. To dzięki Îmwemu miałam wrażenie, że Moc jest wszędzie, w każdej istocie, towarzyszy nam przez cały film, "jej energia otacza nas i wiąże", a jego wiara w nią jest imponująca. Największe wrażenie wywarła na mnie ostatnia scena z udziałem Chirruta, gdy kroczył on pomiędzy pociskami, nie uchylając się ani nie ukrywając, z kijem w ręku i modlitwą na ustach "Silna jest Moc, Mocą jestem silny", która nie tylko prowadziła go do włącznika dezaktywującego osłonę Scarif, ale i przez całe życie. Oprócz niesamowitych scen walki, podczas których zwykłym kijem potrafił rozgromić całą grupę szturmowców, to właśnie moment, gdy poświęca się dla Rebelii z myślą, że idzie na pewną śmierć, najbardziej mną wstrząsnął. Wzruszające były jego ostatnie słowa, gdy umierał po postrzale w ramionach Malbusa - "Mocą jesteś silny". Słowa te dały jego przyjacielowi tak wielkiego kopa do działania, że powtarzając modlitwę Chirruta, z nadzieją w sercu stawił czoła wrogowi, niestety jak wiemy po oddaniu kilki strzałów, podzielił los przyjaciela. Twórcy nie mogli inaczej ukazać ich śmierci. Przyjaźnili się i razem odeszli. 


Bodh Rook to osoba, która daje przykład, że nigdy nie jest na nic za późno. Z imperialnego pilota przemienia się w człowieka chcącego przeciwstawić się niesprawiedliwości i zaczyna działać z Rebeliantami. Jego samozaparcie, chęć pomocy, znajomości Imperium, w którego środowisku przebywał, a także on sam staje się dla Rebelii bezcenny. Był człowiekiem, który poświecił się, aby coś po sobie pozostawić, a nie pełnić funkcję nic nieznaczącej marionetki w rękach Imperium. Jego śmierć spowodowana przez ładunek wybuchowy, który wpadł do statku, na którym przebywał, zdawała mi się być niesprawiedliwa i tragiczna, a obraz słupa ognia i dymu po zniszczonej maszynie, na pokładzie, której zginął właśnie Bodhi był okropny i przerażający.

Śmieszkiem, który rozładowywał trudną atmosferę pomiędzy Rebeliantami był oczywiście K-2SO. Niejednokrotnie na sali kinowej słyszałam śmiechy będące reakcją na zabawne teksty droida, który udowodnił, że pomimo tego, iż jest maszyną, umie zachować się jak prawdziwy przyjaciel, potrafiący jednym tekstem zażegnać spiny między bohaterami. Na pewno nie zapomnę jego wybrnięcia z sytuacji ze szturmowcami "... zamknę więźniów w ... więzieniu", albo "Wiedziałaś, że to nie ja, prawda?", gdy Jyn postrzeliła identycznego droida. Jego poświęcenie i podawanie wskazówek przyjaciołom do ostatniego tchu jest równie bohaterskie co śmierć innych Rebeliantów. Widok rozstrzelanego K-2 jest tak prawdziwy, że ja sama nie mogłam uwierzyć, że nie usłyszymy już więcej K-2SO szacującego w procentach ryzyka kolizji czy szansy na przeżycie.



Dużym wrażeniem było dla mnie zobaczenie na ekranie kinowym Darth Vadera a to dlatego, że nie było mnie jeszcze na świecie, gdy do kin wchodziła Klasyczna Trylogia, a ,,Zemsta Sithów" pojawiła się w kinach, gdy miałam zaledwie cztery lata. Dlatego zobaczenie Lorda Vadera po raz pierwszy w kinie, zapamiętam na długo. Przed premierą Łotra obawiałam się tylko o jedno - ilość czasu, w którym go pokażą, gdyż byłabym zawiedziona gdybyśmy ujrzeli go przez pół minuty tak jak Luke'a Skywalkera w ,,Przebudzeniu Mocy". Na szczęście moje obawy okazały się zbędne, ponieważ zobaczyliśmy kilka scen z jego udziałem i to jakich scen! Każda z nich rozbrajała, a pojawienie się sylwetki Sitha w obłokach pary to mistrzostwo ... Nie mówiąc już o jednym z finałowych momentów, w którym Vader na prawdę budził jeszcze większy postrach i grozę, ale o tym za chwilę.



W okrutnego i bezwzględnego Orsona Krennica wcielił się Ben Mendelsohn i choć sama postać niezbyt przypadła mi do gustu to aktor mocno ratował sytuację. Okrucieństwo Krennica można było wyczytać z jego oczu, a sposób w jaki obchodził się z innymi był rodzajem odreagowania na niepoważne traktowanie przede wszystkim ze strony Tarkina. Wiadomo, że chciał on zabłysnąć w oczach Imperatora, a przez Gwiazdę Śmierci pokazać swoją siłę i to, że chce, aby stawiano go na równi z Tarkinem czy Darth Vaderem. Jednak był on tylko pionkiem w grze Imperium i chyba nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Z "niszczycielką planet" nie był powiązany tylko on, ale i Galen Erso, który wbrew własnej woli przyczynia się do powstania broni Imperium. Erso jest obrazem bardzo nieszczęśliwego, cierpiącego człowieka, który traci żonę i dziecko, ale nieustannie o nich myśli i to między innymi dla bliskich postanawia w "swoim dziele" umieścić wadliwą konstrukcję. Żyje z wyrzutami sumienia, że przyłożył rękę do umocnienia wroga, ale odkupia swoje winy właśnie przez wadliwy reaktor, który niszczą Rebelianci w ,,Nowej Nadziei". Szkoda tylko, że Erso spotkał swoją Gwiazdeczkę po tylu latach na krótko przed śmiercią.



Niewątpliwie dużym plusem spin - offa jest ukazanie różnorodnych planet. Lah'mu, Jedha, Eadu, Scarif, Yavin 4, Mustafar. Mogłoby wydawać się, że to za dużo, ale wręcz przeciwnie. Wszystko zostało pokazane w taki sposób, że chciałoby się jeszcze więcej i więcej. Oprócz tego ujrzeliśmy bardzo dobrze znane nam postacie. Vader, Tarkin, a do tego Bail Organa, Mon Monthoma, a nawet przez moment R2D2 i C-3PO. Walki w kosmosie zostały ukazane perfekcyjnie i mam wrażenie, że były one połączeniem starć z IV i VI epizodu. X-Wingi, U-Wingi, Myśliwce TIE, Niszczyciele - to wszystko przeniosło nas w klimat Klasycznej Trylogii, co mnie osobiście bardzo ucieszyło.

Na pewno serce nie jednego z fanów zabiło mocniej pod koniec filmu. Zobaczyliśmy śmierć Jyn i Cassiana, oślepiające światło, a za chwilę przenieśliśmy się do kosmosu, do wielkiej chwili z Darth Vaderem. Dobrze wiecie o co chodzi. :) Rozwścieczony Lord Sithów zmiata Rebeliantów jak muchy, przyciąga ich blastery, rzuca nimi o ściany czy ostatecznie zabija mieczem świetlnym. Takiego zakończenia nie spodziewałam się kompletnie. Rebelianci w panice przekazujący sobie plany Gwiazdy Śmierci i Vader depczący im po piętach. W końcu ucieczka i pojawienie się księżniczki Lei Organy. Niesamowite, zapierające wręcz wdech w piersiach zakończenie akcji Łotra, ale przecież jego kontynuacja toczy się tak naprawdę ,,Nowej Nadziei". 

Pewnie i tak o czymś zapomniałam napisać, ale Łotr 1 zostaje z nami już na stałe i jego temat jeszcze nieraz się tutaj pojawi. Bez wątpienia Łotr długo zostanie w mojej pamięci i będę wracać do niego niejednokrotnie. Wywarł na mnie niesamowite wrażenia, pozytywne odczucia i na pewno mogę powiedzieć, że na taki efekt, który zobaczyłam właśnie czekałam. Czekam na Wasze wrażenia po Rogue One. :)
Niech Moc będzie z Wami!

14 komentarzy:

  1. Świetny post o świetnym filmie! I fajnie, że w końcu udało Ci się wybrać do kina.

    NMBZT!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż zastanawiam się czy nie iść jeszcze raz. :)
      Dziękuję.

      NMBZT!

      Usuń
  2. Rouge one wywarł na mnie duże wrażenie. Nie mogłam się doczekać czegoś zupełnie nowego z naszymi ukochanymi bohaterami ze starej trylogii. Cudo. Ledwo powstrzymałam się od "pisków" na widok Vadera, który był najciekawszą postacią w całych Gwiezdnych Wojnach. (Oczywiście to moja opinia)
    Zakończenia zupełnie się nie spodziewałam. (Uwaga, spoiler)
    Aż mi kilka łez poleciało po policzku, gdy nasz ukochany K-2 poświęcił się dla przyjaciół. Szkoda, że cała załoga zginęła...
    Czekam na następne! :)

    NMBZT! Sue.
    PS: Czy oglądałaś film z dubbingiem, czy napisami? Niektóre kwestie brzmią według mnie inaczej, więc pytam. C:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie każdego z Rebeliantów było straszliwie szkoda. Nie zasłużyli na taką śmierć, ale myślę, że dzięki tym przejmującym scenom podkreślono tragizm walki Rebelii o wolność i sprawiedliwość.

      Oglądałam film z napisami, więc niektóre dialogi pewnie brzmiały inaczej na seansie z dubbingiem. :)

      NMBZT!!

      Usuń
    2. Chyba robię się ślepa. Rownież byłam na napisach. :DD

      Usuń
  3. Hejo!
    Wpadłam i ja do Ciebie :* Rouge One idealnie można opisać słowami "opisuje swiat Star Wars z zupełnie innej perspektywy". Mnie osobiście strasznie zasmucił także moment z końcówki filmu - uciekający przed Vaderem rebelianci, nie dbający o własne życie i za wszelką cenę pragnący dostarczyć Lei plany Gwiazdy Śmierci. Smutne też było... Właściwie prawie wszystko. Straszne było to, jak wydawało się, że Cassian umarł i Jyn została sama. No i jeszcze szkoda mi tego pilota, Bodhi'ego. No i ten biedny Cassian... Powiem szczerze, że film przerosł moje oczekiwania, ale końcówka mnie rozczarowała - No dobra, MOGLI się pocałować przed śmiercią. W ogóle Krennic (nie wiem, czy dobrze napisałam) kojarzył mi się ciągle z Kranikiem, czyli małym kranem. Chyba faktycznie lepiej sprawdziłby się jako łazienkowy dodatek (czy nie dodatek. Nw xd).
    To tyle ode mnie! Świetna recenzja!
    NMBZT I WESOŁEGO NOWEGO ROKU!
    Meg :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka!
      Mnie zakończenie wbiło w fotel, na prawdę. Nie spodziewałam się czegoś tak dobrego. Myślałam, że scena, gdy Jyn i Cassian idą po plaży, klękają i umierają jest ostatnim momentem filmu, a tu nagle wkracza Vader i robi dosłownie totalną rozpierduchę. Czerwona klinga jego miecza świetlnego robiła jeszcze większe wrażenie, a poświecenie Rebeliantów, którzy walczą o to, aby plany dostały się w ręce księżniczki Lei ... nie ma słów. :)
      Ach, Magda Ty i te Twoje skojarzenia. Rozwaliłaś mnie tym Kranikiem. XD

      Dziękuję i nawzajem. Niech Moc będzie z Tobą cały rok! :*

      Usuń
  4. Napisałaś ten post tak fajnie, że nabrałam ochotę obejrzeć go jeszcze raz. Zakończenie jest smutne i długo nie mogłam dojść do siebie po takim finale. Czy tylko mi K-2SO przypomina Evana XD?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję kochana. <3
      Właśnie to samo pomyślałam. A więc Batgirl ma takiego swojego K-2SO. :)

      Usuń
  5. Bardzo fajnie to wszystko opisałaś mimo spojlerów :p
    Nie widziałam tego filmu, ponieważ Sci-fiction to nie za bardzo moje klimaty, choć co raz bardziej się do nich przekonuję. Kto wie, może obejrzę :) Ale no póki, co nie mogę się podzielić opinią jak inni w komentarzach :/

    Pozdrawiam,
    http://my-little-world-olimpia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że wpadłaś. :) Zawsze możesz spróbować i oglądnąć Rogue One tak z ciekawości, a być może przekonasz się do science - fiction. :)

      Usuń
  6. Podobała mi się końcówka mimo tego, że wszystkich wybili. Przy śmierci ojca Jyn uroniłam kilka łez, pod koniec płakałam jak bóbr, efekt dodatkowo wzmocniło pojawianie się Leii (kocham jej postać, a i świadomość śmierci Carrie zrobiła swoje). Ogólnie z kina wyszłam popłakana. Jestem pod wrażeniem, bo "Przebudzenie mocy" nie potrafiło wyciągnąć ze mnie tyle emocji, ile wyciągnął spin-off w ciągu kilku minut.
    Pozdrawiam
    Tutti

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak jak pisałam wyżej, sceny końcowe filmu wbiły mnie w fotel. Tyle akcji, śmierć Rebeliantów, wielki moment z Vaderem i Leia. To było piękne. A tak jak mówisz, świadomość tego, że Carrie już nie ma z nami jest straszna, ale nie płakałam, miejmy nadzieję, że naszej Księżniczce jest teraz dobrze.
      ,,Przebudzenie Mocy" jest po prostu inne, inny sposób pokazania historii.
      :D

      Usuń
  7. mnie się film bardzo podobał, nie spodziewałam się, że aż tak się popłaczę na koniec, kiedy do mnie dotarło, że oni wszyscy zginęli. nie lubię takich zakończeń i długo po filmie siedziałam jeszcze wgnieciona w fotel. :) nie miałam zbyt wielkich oczekiwań wobec tego filmu, bo akurat Przebudzenie Mocy mi się nie podobało, ale ten był świetny. :)
    pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Cieszę się, że trafiłeś na mojego bloga. Spodobało Ci się tu? Zaobserwuj lub zostaw komentarz. :) Nie bawię się w obserwacje za obserwację.